Ujrzeć, poczuć, identyfikować, nazwać, zrozumieć, uwolnić się.
Taka jest jedna z odwiecznych metod stosowanych w walce z cierpieniem.
Czy to naprawdę działa? Albo przynajmniej, czy działa w większości przypadków?
W dużej mierze jest to złudzenie rozwojowe, bowiem zrozumienie nie łączy się automatycznie z uwolnieniem.
Droga analityczna, wiodąca poprzez zrozumienie, nie jest wystarczająca z tego prostego powodu, że niezadowolony umysł nigdy się nie zatrzymuje.
Poznanie jest nieskończone, rozumienie można zawsze pogłębić i człowiek wytrenowany w szukaniu powodów, ciągle szuka praprzyczyny.
Czy ją znajduje?
Mówi się, że kluczem do szczęścia jest zrozumienie siebie.
Wyobrażam sobie ten moment.
Klamka zapadła i dzwony obwieściły to światu.
Zrozumiałem siebie!
Doszczętnie, do końca, ostatecznie.
Teraz mogę pławić się w szczęściu do końca dni moich.
Od razu widać, że coś tutaj nie gra.
Świetnie potrafimy się zidentyfikować z poszukiwaniem zrozumienia i szczęścia, ale bardzo słabo wyobrażamy sobie życie, które nastąpi, gdy już je osiągniemy.
Bo jak ono ma niby wyglądać?
Będziemy mieli eksplodujące z rozkoszy neurony?
Nasze źrenice będą rozszerzone, podobnie jak w narkotycznym upojeniu?
Będziemy spazmatyczne pojękiwać z ukontentowania?
Szczęście jako stan nie za bardzo daje się wyobrazić i najprawdopodobniej po prostu jest poza naszymi możliwościami konceptualizacji.
Droga do niego – znacznie lepiej, a stan w którym znajdujemy się najczęściej, stan poszukiwania i niezadowolenia – to jest nam dostępne z najwyższą łatwością.
Na ile rozumienie jako metoda poznawcza jest przesycone złudzeniem?
Jeżeli nie na 100%, to na pewno, moim zdaniem przekracza to 50%.
Rozumienie jest przeceniane, bowiem jedno rozumienie rozpuszcza się w następnym – jest tak jakbyśmy wchodzili po drabinie do nieskończoności.
Każdy wyższy szczebel daje nam szerszą perspektywę, która burzy poprzednie rozumienie.
Widzimy, jak ciasne schematy poznawcze nie pasują, i nasz własny mózg żywi się sobą samym produkując następne wymagania.
Dharmakirti, indyjski filozof buddyjski żyjący gdzieś około Vll wieku, powiedział że
„percepcja jest wolna od konceptualizacji i niebłędna”.
Spoglądanie na problematykę szczęścia z tej perspektywy jest bardzo interesujące.
Oznacza, to bowiem, że rozumienie nie jest do niego kluczem.
Natomiast na poziomie percepcji mamy większa szansę. Tutaj przynajmniej, zdaniem Dharmakirti, nie pozostajemy w błędzie.
Ponieważ wszyscy ganiają za szczęściem jak kot za sperką, to wypadałoby, przynajmniej ze względu na popbularność tematu, spróbować pochylić się nad nim z powagą.
Jak wyglądałby taki „coaching szczęścia”?
Na początek powinniśmy zmierzyć się frontalnie z główną przeszkodą, a mianowicie z tym, czym owo szczęście jest, a czym nie.
Wiadomo, że znacznie łatwiej pokusić się o definicję negatywną, czyli o odpowiedź na pytanie czym ono nie jest.
Zatem wiemy, że pieniądze szczęścia nie dają, nie daje go nic co jest ulotne i rozpuszcza się w czasie, nie daje go dobre jedzenie, bowiem gdy jesteśmy najedzeni – musimy przestać napychać żołądek.
Dużo łatwiej zdefiniować zadowolenie.
I to mi odpowiada.
Wielkie słowa pachną niemożliwością a małe, skromne słowa, niosą w sobie możliwość realizacji.
Zatem zadowolenie a nie szczęście, lubienie zamiast wiecznej wszystkopochłaniającej miłości, dostatek zamiast bogactwa.
Taka jest droga, która prowadzi do raju.
Jak powiedział Dharmakirti:
„Naturą umysłu jest czyste światło.
Jego splamienia są czymś powierzchownym.”
Autor:
Henryk Szmidt, hszmidt@wanadoo.fr